|
KSIĄŻKI O JORDANIE
"Grać i wygrać..." "Mówi Michael Jordan..."
David Halberstam "Grać i wygrać, Michael Jordan i świat NBA"
[
Los Angeles; Chicago, 1984/1985
]
[ Wstecz... (Chicago 1984) ] Loughery czuł, że Jordan zostanie wybitnym
koszykarzem, nie tylko ze względu na przewagę fizyczną czy talent,
ale ponieważ kochał tę grę. Takiej miłości nie dało się wyrobić albo
symulować. Cieszył się z treningów i z meczów, jakby nie mógł się
ich doczekać. Niewielu zawodników tak reagowało. Według Loughery'ego
zbyt wielu współczesnych graczy kochało pieniądze, a nie koszykówkę.
Tymczasem Jordan naprawdę kochał właśnie sam sport i to mu dawało
znaczącą przewagę.
Z tego powodu, a także dzięki wyjątkowemu
metabolizmowi (był w stanie przejść pięćdziesiąt cztery dołki golfa
w dniu poprzedzającym ważny mecz w play off i nie być potem
zmęczony), wydawało się, że ma żelazną kondycję i nigdy nie traci
energii. Kiedy zawodnicy akademiccy, przyzwyczajeni do około
dwudziestu czterech meczów w sezonie, przechodzili do NBA, gdzie w
sezonie były osiemdziesiąt dwa mecze i ciągłe, męczące podróże,
zwykle nie wytrzymywali kondycyjnie pierwszego roku. Mark Pfeil,
masażysta zespołu, zwrócił Jordanowi uwagę, że powinien się trochę
oszczędzać, jeśli chce wytrzymać do końca długiego sezonu. Jordana
bawiły uwagi Pfeila. "Jesteś zmęczony? Czy chcesz krócej grać w
meczu ?" - pytał go Pfeil.
Jordan uśmiechał się tylko i mówił:
"Jak sądzisz ?".
Od początku sezonu Jordan zwrócił na siebie
uwagę. W czasie swojego drugiego meczu - z Milwaukee - Mike Dunleavy
obserwował, jak wybija się przed linią rzutów wolnych, zamierzając
wykonać ogromny wsad, który dotychczas był w stanie wykonać jedynie
Julius Erving. Dunleavy poklepał siedzącego obok Kevina Greveya,
mówiąc: "Jego pierwszy błąd" - po czym zdumiony zobaczył, jak Jordan
wbija piłkę do kosza - i zdał sobie sprawę, że to jego pierwszy
błąd, a nie Jordana.
Były też pierwsze oznaki jego
nieustraszoności i nieugiętej siły woli. Na początku sezonu Bulls
zmierzyli się z Waszyngtonem, gdzie grali Jeff Ruland i Rick Mahorn,
dwóch osiłków znanych jako McDrań i McCham. Kiedy Jordan wchodził
pod kosz, Ruland go uderzył i Michael runął na parkiet. Podniósł
się, wykonał rzuty wolne i natychmiast stratował Rulanda przy
kolejnym wejściu pod kosz. Innym razem, w meczu przeciwko Milwaukee,
znakomitej wówczas drużynie trenowanej przez Dona Nelsona, gwiazdę
Bulls miał kryć Sidney Moncrief, jeden z dwóch lub trzech
najlepszych obrońców w Lidze. Moncrief nijak nie był go w stanie
zatrzymać. W końcu Nelson ustawił praktycznie cały zespół do krycia
Jordana. Bez skutku: Chicago wygrało. Dziennikarz Ron Rapport
stwierdził, że wyglądało to tak, jakby jeden człowiek robił bieg z
pięcioma żywymi przeszkodami, nie będącymi w stanie go
powstrzymać.
Reakcja publiczności była natychmiastowa, i to
nie tylko w Chicago. Ilość widzów w Chicago Stadium wzrosła prawie
dwukrotnie, z 6365 na początku pierwszego sezonu Jordana do 12 763
po kilku miesiącach. Pięciokrotnie wzrosła sprzedaż abonamentów
sezonowych - przed jego przybyciem sprzedano ich zaledwie 2047, co
było żenującym rezultatem, a po trzech latach pobytu Jordana
sprzedaż wynosiła już ponad 11 000. Kiedy mecze Bulls transmitowano
w okolicy, gdzie odbywał się mecz, około 30 000 rodzin więcej
siadało przed telewizorami.
Nie zaczął się jednak jeszcze
prawdziwy szał, prawdziwa Michaelmania. Ludzie tłumnie przychodzili
go oglądać, lecz nie było w tym obłędu, jaki miał pojawić się
później.
[
Paryż, październik 1997
]
W owym czasie, tuż przed sezonem 1997/1998,
Michael Jordan stał u szczytu sławy. Nie dość, że był najlepszym
koszykarzem na świecie, toczyły się dyskusje, czy nie jest
najlepszym koszykarzem wszech czasów. Wielu ekspertów twierdziło, że
nim jest. Pytania wykraczały nawet poza koszykówkę: może jest w
ogóle najlepszym graczem wszech czasów w sporcie zespołowym ?
Porównywano go do legendarnego Babe'a Rutha, baseballisty uważanego
dotychczas za niedościgniony ideał. Oczywiście, na takie porównania
silili się głównie młodzi ludzie około trzydziestki, tymczasem Ruth
umarł czterdzieści dziewięć lat wcześniej, a ostatni raz zagrał w
roku 1935.
Równie trudno przychodziło porównywać go z innymi
koszykarzami. Do tego czasu Bulls zdobyli pięć tytułów mistrzowskich
w ciągu ostatnich pełnych pięciu sezonów, kiedy grał Jordan. Ale
Boston Celtics podczas trzynastu lat uzyskali jedenaście tytułów
głównie dzięki wspaniałemu Billowi Russellowi, wielkiemu zarówno
wzrostem, jak i umysłem, które łączył z niesamowitą szybkością i
siłą. Niewątpliwie była to wtedy całkiem inna liga, z mniejszą
liczbą zespołów; większość graczy nie miała jeszcze tak doskonałej
kondycji, jak we współczesnej koszykówce. Stworzył ją utalentowany
trener, jakim był Red Auerbach, który prawie zawsze potrafił odebrać
przeciwnikom ich najlepszych graczy, budując wokół Russella
doskonały zespół. Tak więc nie sposób było porównywać Jordana z
Russellem, choć sławny reżyser i znawca koszykówki, Spike Lee,
znalazł argument nie do pobicia: Jordan jest najlepszym koszykarzem
wszech czasów, ponieważ jest najbardziej wszechstronny - nie ma
takiej rzeczy, której nie robi doskonale: rzuty, podania, zbiórki
czy gra w obronie. Tak więc, jak stwierdził Lee, pięciu Michaelów
Jordanów wygrałoby z pięcioma Billami Russellami lub Wiltami
Chamberlainami. Postawienie problemu było fascynujące, bo odwoływało
się do czegoś w rodzaju sportowej uniwersalności.
Niezależnie
od tego, jak się rzeczy miały naprawdę, był on bez wątpienia
najbardziej ambitnym i charyzmatycznym sportowcem lat
dziewięćdziesiątych. Ludzie na całym świecie najbardziej chcieli
oglądać właśnie jego, zwłaszcza w ważnych meczach, ponieważ odnosiło
się wrażenie, że potrafi sprostać każdemu zadaniu.
Był już
wtedy bogaty - tylko w poprzednim sezonie zarobił około 78 milionów
dolarów z kontraktu i dodatkowych gratyfikacji, a nadchodzący sezon
zapowiadał się co najmniej równie korzystnie. W szybkim tempie
stawał się jednoosobową korporacją i już wyrażał się o właścicielach
swojego zespołu i Coca-Coli, którą reklamował, jako o swoich
"wspólnikach". Był bodaj najsławniejszym Amerykaninem na świecie, w
wielu odległych częściach świata znanym bardziej niż amerykański
prezydent albo jakakolwiek gwiazda filmowa czy rockowa. Dziennikarzy
i dyplomatów amerykańskich, trafiających do najsłabiej
zagospodarowanych części Azji i Afryki, często zaskakiwał w małych
wioskach widok dzieci w - skądinąd pirackich - kopiach koszulki
Jordana.
Dane statystyczne potwierdzały,
jak bardzo Jordan przysłużył się koszykówce. Jego wdzięk osobisty w
bardzo dużym stopniu przyczynił się do wzrostu jej popularności. Co
prawda, kiedy zaczynał karierę, sport ten, dzięki wspaniałym
osiągnięciom Magica Johnsona i Larry'ego Birda, był już w pełnym
rozkwicie; jednak dopiero pojawienie się Jordana zasadniczo
powiększyło jego widownię, przyciągając miliony ludzi, fanów nie
tyle profesjonalnej koszykówki, co samego Michaela Jordana. Podczas
jego pierwszych występów w finałach oglądalność telewizyjna
wzrastała dość systematycznie, osiągając niewiarygodne wręcz 17,9
procent w czasie trzeciego finału, przeciwko zespołowi Phoenix w
1993 roku. Oznaczało to, że był oglądany przez mniej więcej 29,7
miliona Amerykanów. Dicka Ebersola zafascynowało głównie to, że
ogromna część tego sukcesu mogła być przypisana bezpośrednio
Jordanowi.
Telewizja i NBA przekonały się o tym na własnej
skórze rok później, kiedy Jordan był na swoim baseballowym urlopie i
zespół Bulls nie wszedł do finałów. Większość pozostałych spotkań w
play off miała oglądalność mniej więcej bez zmian, ale w przypadku
samych finałów spadła ona do 12,4 procent - czyli do około 17,8
miliona Amerykanów. Znaczyło to, że mniej więcej jednej trzeciej
widzów zależało wyłącznie na Michaelu Jordanie. Dwa lata później,
kiedy wrócił do koszykówki, przynosząc z sobą dwa kolejne
mistrzostwa, oglądalność wzrosła ponownie do 16,7 w 1996 i 16,8 w
1997 - czyli około 25 milionów ludzi.
Coraz częściej
określano go mianem "najlepszego człowieka, jaki kiedykolwiek
założył parę trampek". Melissa Isaacson z "Chicago Tribune"
napisała: "Jeśli nawet Michaelowi Jordanowi zdarzają się potknięcia,
i tak jest najlepszym świadectwem, że nie ma rzeczy niemożliwych".
Raz po raz mianowano go Graczem Roku i raz po raz stawał na
wysokości zadania, wynosząc zespół dobrych, lecz nie zawsze
doskonałych graczy na poziom mistrzowski. Na końcu każdego sezonu
najlepszy gracz sezonu otrzymywał samochód; kluczyki wręczał
osobiście David Stern, który w ciągu ostatnich lat zaczął nazywać
siebie szoferem Jordana.
Kiedy mowa była o Jordanie, coraz
częściej padało słowo "geniusz". Na Harrym Edwardsie, czarnoskórym
socjologu z Uniwersytetu w Berkeley, wyniki sportowe nie robiły
wielkiego wrażenia; obawiał się, że sukcesy czarnoskórych sportowców
wpływają niekorzystnie na wielu młodych Murzynów, odciągając ich od
innych dziedzin. Mimo to twierdził, że Jordan prezentuje najwyższy
poziom tego, co może osiągnąć człowiek, że jest kimś tej samej
rangi, co Gandhi, Einstein czy Michał Anioł. Dodawał, że jeśli
miałby pokazać istocie z innej planety "przykład ludzkich
możliwości, kreatywności, wytrwałości i odwagi, przedstawiłby jej
Michaela Jordana". Doug Collins, trzeci profesjonalny trener
Jordana, określił go kiedyś jako członka najrzadziej spotykanego
rodzaju ludzi, takich jak Einstein czy Edison, stojących tak wysoko
ponad normą, że należało określić ich mianem geniuszy. Collins nigdy
wcześniej nie mówił tak o żadnym sportowcu. B. J. Armstrong,
utalentowany kolega Jordana z drużyny, był w swych pierwszych latach
w Bulls tak sfrustrowany niemożnością dorównania mu, że w depresji
wypożyczył z biblioteki stos książek o geniuszach, aby spróbować
dowiedzieć się, jak obcować z mistrzem (i jak stać się do niego
podobnym).
David Halberstam "Grać i wygrać, Michael Jordan i świat NBA"
Źródło: Polityka
|