Michael Jordan - Władca Pierścieni Michael Jordan - Władca Pierścieni Strona głównaDodaj do ulubionychNapisz do autora
Strona o Dynastii Bulls
Kariera Mistrz NBA MJ w Wizards Osiągnięcia Ciekawostki Do kupienia Statystyki Multimedia
 Do kupienia 
 Buty (I-X)
 Buty (XI-XVIII)
 Kosmetyki
 Książki o MJ'u
  
KSIĄŻKI O JORDANIE
"Grać i wygrać..."     "Mówi Michael Jordan..."

David Halberstam "Grać i wygrać, Michael Jordan i świat NBA"

Grać i wygrać, Michael Jordan i świat NBA

[ Chicago, 1984 ]
W 1984 roku koszykówka zajmowała tam pozycję marginalną. W Chicago kochano sport, więc fakt ten więcej mówił o właścicielach Bulls niż o samym mieście.

Zanim Jerry Reinsdorf i jego partnerzy wykupili Chicago, najważniejszym członkiem grupy właścicieli był Arthur Wirtz, ważna i groźna postać, potentat nieruchomości. Wirtz różnił się skrajnie od gładkich, modnych właścicieli drużyn sportowych lat dziewięćdziesiątych. Był grubą rybą w potężnej i hermetycznej machinie władzy w Chicago, jednym z ostatnich, którzy wiedzieli, jak z tej władzy korzystać. Istny olbrzym, miał prawie dwa metry wzrostu i ważył blisko sto pięćdziesiąt kilo; wznosił też duże, ciężkie i ponure budynki, stanowiące jakby architektoniczne odbicie jego osoby. Był przedsiębiorcą i bogaczem w starym stylu i niewiele obchodził go sport, a zwłaszcza koszykówka. Nie zmieniało to faktu, że był właścicielem Chicago Stadium i że lubił zespoły NBA, które dzierżawiły od niego stadion na minimum czterdzieści jeden wieczorów rocznie, nie wliczając rozgrywek play off.

Nie należał do miłośników szaleństw w postaci promocji czy marketingu, które stały się podstawowymi składnikami nowego bajkowego świata współczesnego sportu. Kiedy Brian McIntyre, który później został rzecznikiem prasowym NBA, zaczął pod koniec lat siedemdziesiątych pracować dla Bulls, odkrył ku swojemu przerażeniu, że w kasie biletowej pracuje tylko jedna osoba. Nikt z całego personelu Bulls nie był wyznaczony do sprzedaży sezonowych abonamentów, z których przecież utrzymywały się zawodowe drużyny sportowe. W roku 1984, kiedy Bulls zwerbowali Michaela Jordana, sprzedano tylko dwa tysiące abonamentów. McIntyre pamiętał dowcip z tamtych czasów: ktoś się w nocy włamał do kasy biletowej. Złodzieje zwrócili duży plik abonamentów.

McIntyre zasugerował, że Bulls mogą zatrudnić studentów, żeby sprzedawali abonamenty za dziesięcioprocentową prowizję. Ale Wirtz nie chciał nawet o tym słyszeć - uważał, że to kiepski pomysł, poza tym nie mógł ścierpieć myśli, że miałby oddać dziesięć procent zysku. McIntyre pamiętał, że kiedy zaczął tam pracować, Bulls mieli umowę z lokalną stacją radiową na dwadzieścia meczów, 5000 dolarów za mecz. Po pewnym czasie cena wzrosła, choć transmisje przejęła stacja o słabszym zasięgu, przez co duża część miasta nie mogła słuchać sprawozdań. W pamięci McIntyre'a utkwiło jedno wydarzenie, z okresu kiedy Bulls udało się dostać do rozgrywek play off. Był spóźniony, więc przekroczył dozwoloną prędkość i zatrzymała go policja. McIntyre próbował się wykręcić od mandatu, mówiąc, kim jest, i zaoferował policjantowi bilety na mecze w rozgrywkach play off. "Nienawidzę koszykówki", stwierdził policjant. "Nie ma pan jakichś biletów na hokej ?". McIntyre miał wówczas wrażenie, że całe Chicago przemawia ustami tego policjanta.

W czasach przed Jordanem Chicago Bulls miało pecha nawet przy rzucie monetą o wybór najlepszego gracza akademickiego. Pięć lat wcześniej, z powodu beznadziejnej gry i ostatniego miejsca w tabeli, Bulls i Los Angeles losowali, rzucając monetą, kto dostanie młodego koszykarza z East Lansing w Michigan zwanego Magic Johnson, fantastycznie utalentowanego i tryskającego energią gracza, znanego w tych okolicach z uczestnictwa w Big Ten. Możliwość zwerbowania Magica Johnsona podekscytowała kibiców i zarząd Bulls chciał to wykorzystać, przeprowadzając głosowanie, w którym publiczność miała wybrać orła lub reszkę.

Johnny Kerr, trener zespołu, a od 1975 roku jego sprawozdawca, był temu przeciwny. Kerr był przez krótki czas trenerem Phoenix Suns i przydarzyła mu się podobna sytuacja, kiedy Lew Alcindor wstępował do Ligi. Kibice Phoenix zagłosowali, co obstawić, dyrekcja Suns posłuchała ich i przegrała Alcindora, który poszedł do Milwaukee. Suns dostali w zamian Neala Walka, co okazało się wielkim nieporozumieniem. "Słuchaj kibiców", ostrzegał później Kerr, "a skończysz, siedząc obok nich".

Mimo to, kiedy losowano prawo do Magica Johnsona, Rod Thorn wybrał reszkę, jak chcieli kibice - i oczywiście wypadł orzeł. Zamiast Johnsona, Bulls dostali Davida Greenwooda; był niezłym zawodnikiem, ale prędko się z nimi rozstał. Nie dostali nawet Sidneya Moncriefa, którego wzięło Milwaukee - został tam później jednym z najlepszych i najbardziej wszechstronnych graczy swojego pokolenia. Przed losowaniem Jonathan Kovler, jeden z członków zarządu Bulls, zwrócił uwagę, że ten rzut monetą wart jest 25 milionów dolarów. "Myliłem się", powiedział po latach. "Okazał się wart 200 milionów".

Praktycznie każdy wybór Chicago w czasie ostatnich draftów okazał się niewypałem. Czasem, kiedy wybierali jako jedni z pierwszych, nie było akurat szczególnie zdolnych graczy, a czasem po prostu wybierali źle. W 1980 roku, mając dobrą pozycję w drafcie, wzięli Ronniego Lestera, którego karierę zakończyła wkrótce kontuzja kolana; tymczasem później w tym samym drafcie zespół 76ers dostał znakomitego Andrew Toneya. W 1981 Bulls zwerbowali Orlando Woolridge'a, który miał słabą kondycję i lepiej wypadał w statystyce niż podczas meczu; po nim wybrano Larry'ego Nance'a i Toma Chambersa. W 1982 wzięli Quintina Daileya, który miał poważne problemy z narkotykami; Ricky Pierce i Paul Pressey poszli do innych zespołów. W 1983 roku Chicago było w drafcie piąte w kolejce: wybrało Sidneya Greena, wysokiego gracza o niewielkich możliwościach. Wciąż zmieniał się zarząd, przez co również trenerzy ciągle się zmieniali. Między sezonem 1978/1979 i pojawieniem się Douga Collinsa w sezonie 1986/1987 stanowisko głównego trenera obejmowali kolejno Scotty Robertson, Jerry Sloan, Rod Thorn (najpierw zwolnił Sloana), Paul Westhead, Kevin Loughery, Stan Albeck i wreszcie Collins.

W sezonie 1983/1984 wygrali tylko dwadzieścia siedem meczów, a przegrali pięćdziesiąt pięć, z powodu czego w drafcie na następny sezon byli trzeci w kolejce, za Houston i Portland. W tych czasach w NBA panowała moda na wysokich graczy. Ta filozofia doboru zawodników zmieniła się dopiero z przyjściem Michaela Jordana i koszykarzy jego wzrostu. Nikt nie miał wątpliwości, że Akeem Olajuwon jest najlepszym wysokim graczem w drafcie. Był nie tylko wysoki, ale też dobrze zbudowany, a także bardzo zdyscyplinowany; poza tym grał od niedawna, więc można było przypuszczać, że z roku na rok będzie coraz lepszy, co się sprawdziło. Wiele osób uważało Jordana za następnego kandydata. Ale był obrońcą rzucającym, a nie środkowym ani silnym skrzydłowym, ani rozgrywającym. Czy prosty obrońca rzucający mógł zmienić cały zespół ? W tych czasach w NBA istniał mit, że rzucający obrońca nic nie może zrobić dla słabej drużyny. Choćby był najlepszy, mógł tylko dopełnić mistrzowski zespół, nigdy zaś stanowić jego podstawę.

Osobą zajmującą się dobieraniem składu Bulls był Kovler, zamożny młody człowiek, który odziedziczył firmę Jim Beam produkującą alkohole i był zapalonym kibicem koszykówki. Praca dla Bulls, niemrawej organizacji zarządzanej przez wielu wspólników, nie była łatwa. Zdarzały się czasem propozycje korzystnych wymian zawodników, ale zanim Kovler zdołał uzyskać zgodę wszystkich współwłaścicieli, okazje przepadały. Głównym łowcą talentów, który pracował dla Thorna, był młody i energiczny Mike Thibault. Był klasycznym przypadkiem więźnia NBA, który urodził się jakby po to, żeby spędzić życie w roli asystenta trenera lub łowcy talentów. Znał ten świat na wylot, uwielbiał go, zarabiał niewiele i wciąż był w podróży z jednego małego miasteczka do drugiego, gdzie oglądał mało znaczące mecze między mało znaczącymi zespołami. Ale wciągnął go szczególny urok poszukiwania tego jednego nieodkrytego geniusza, a także nadzieja na to, że dobierając kilku przeciętnych graczy, pomoże stworzyć całość lepszą od poszczególnych części.

Trzeci wybór w drafcie był jak dar niebios. NBA się rozwijała i było coraz więcej zespołów, przez co szanse na dobrą pozycję przy doborze stale się zmniejszały. Z powodu rosnących zarobków błędy kosztowały coraz więcej. Tego roku Thibault widział Michaela Jordana ponad dziesięć razy, Rod Thorn również kilka. Zgodnie doszli do wniosku, że wprawdzie specyfika szkolenia w Karolinie utrudnia ocenę, ale Michael Jordan może być doskonałym zawodowcem. Może nawet być rewelacyjny. W każdym razie miał jeden wyjątkowy atut: był absolutnie wszechstronny.

Zanim Thibault zobaczył Jordana, uważał, że szczyt waleczności na poziomie akademickim stanowi Magic Johnson. Lecz kiedy zaczął obserwować Michaela, doszedł do wniosku, że ogień w żyłach tego chłopca jest jeszcze gorętszy. Thibault obserwował, jak Jordan całkowicie przejmuje kontrolę nad meczami, a wszyscy pomocnicy trenera w Karolinie twierdzili, że na treningach bywa jeszcze bardziej efektowny. Thibault szybko podjął decyzję, że chce właśnie Jordana. Teraz tylko trzymał kciuki, żeby Portland pozostało przy Samie Bowie, zawodniku z Kentucky.

Rod Thorn zgadzał się z Thibault - Jordan bardzo mu przypadł do gustu. Nie widział go w tylu meczach co Thibault, ale zaprzyjaźnił się z Deanem Smithem, który dał mu obejrzeć filmy z meczów ACC. Była to niemała przysługa, pomogła mu w wyszukaniu dobrych graczy nie tylko z Karoliny, ale i z walczących z nią drużyn. Thornowi podobało się w Jordanie kilka rzeczy. Z roku na rok wyraźnie się poprawiał, wzbogacał swoją grę, zwłaszcza w obronie, ale przede wszystkim był niewiarygodnie sprawny, w czasie meczu potrafił nagle nieprawdopodobnie przyspieszyć i wykonać manewr, którego żaden inny zawodnik akademicki nie byłby w stanie powtórzyć. Siedząc samotnie w sali kinowej, Thorn przy niektórych akcjach Jordana zatrzymywał film, cofał i puszczał od nowa i jeszcze raz, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Niektórych zagrań Jordana w ataku i wyczucia w obronie po prostu nie dało się nauczyć. Thorn uznał, że takiej gry nie widział nigdy w życiu. W miarę upływu sezonu był coraz pewniejszy siebie. Zdając sprawę w Chicago ze swojej misji, twierdził, że dostanie im się zawodnik, jakich mało.

Dean Smith też wyrażał się o nim z ogromnym uznaniem - ale Smith mówił dobrze o wszystkich swoich podopiecznych. Natomiast zachwyt Billy'ego Cunninghama nad Jordanem był dla Thorna i Thibaulta przekonującym potwierdzeniem ich własnych opinii. Nie byli tylko pewni, co zdecyduje Kovler. Thibault bał się, że Kovler będzie nastawał na jakiegoś długasa, i powiedział Thornowi, że będą musieli sami dokonać wyboru w dzień draftu, a gdyby Kovler się wahał co do Jordana, trzeba go będzie obezwładnić i wybrać bez Kovlera. Ale Kovler się z nimi zgadzał, i 19 czerwca 1984 roku Chicago Bulls zwerbowało Michaela Jordana z Uniwersytetu Karoliny Północnej jako trzeciego gracza wybranego w kraju. [ Dalej... (LA 1984/1985 oraz Paryż 1997) ]

Zobacz także:     Recenzja książki     Informacje o autorze

Buty (Air Jordan I-X) ][ Buty (Air Jordan XI-XVIII) ][ Kosmetyki ][ Książki o MJ'u